6526 nowych potwierdzonych zakażeń koronawirusem zameldowało w środę Ministerstwo Zdrowia. Ale dzienną liczbę nowych przypadków można już szacować nawet na ponad 50 tys. Laboratoria diagnostyczne w Polsce są u kresu możliwości i wygląda na to, że wyławianie osób zakażonych jest u nas trudniejsze niż w innych krajach Europy.
6526 nowych zakażeń koronawirusem to najwyższy dzienny przyrost od początku epidemii w Polsce. Obecnie liczba aktywnych przypadków to już blisko 55 tys. - co oznacza wzrost o niemal 100 proc. przez tydzień.
Tyle wiemy z oficjalnych statystyk Ministerstwa Zdrowia. Jednak podczas "Porannej Rozmowy Gazeta.pl" dr Jakub Zieliński z Zespołu Modelu Epidemiologicznego ICM UW szacował, że wykrywana jest obecnie tylko jedna dziewiąta wszystkich zakażeń. Gdyby przykładać taką miarę do ostatnich danych Ministerstwa Zdrowia oznaczałoby to, że dzienna liczba nowych przypadków może już przekraczać nawet 50 tys.
Oczywiście wykrywanie wszystkich zakażeń jest niemożliwe, ale wydaje się, że w Polsce mamy wyjątkowo wąskie gardło na tle Europy - tj. możliwości laboratoriów diagnostycznych. Diagności od miesięcy alarmowali, że są one mocno ograniczone ze względu na braki kadrowe i sprzętowe. Od początku pandemii Polska była, i wciąż jest, w ogonie krajów pod względem liczby wykonywanych testów w przeliczeniu na milion mieszkańców.
Obecnie w Polsce wykonuje się po ok. 30-40 tys. testów na koronawirusa dziennie, średnia za ostatnich siedem dni to ok. 34 tys. To największa liczba od początku epidemii, a rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz informuje, że "jeśli zajdzie taka konieczność, możemy wykonywać 70 tys. testów na dobę".
Tyle, że nie wszyscy są takimi optymistami jak Andrusiewicz. Pojawiają się alarmy, że ze względu na ograniczone możliwości laboratoriów i całej "logistyki wymazowej" jesteśmy już blisko granic możliwości.
Diagności alarmują o braku odczynników koniecznych do przeprowadzania badań. Są one sprowadzane z zagranicy.
Nie możemy zamówić tyle, ile potrzebujemy, ale tyle, ile firma oferuje. Może być tak, że laboratorium ma moc na 40-50 badań dziennie, a odczynników ma tyle, że wystarcza na trzy. Niektóre laboratoria nie pracują od tygodnia, nie wykonują żadnych badań - mówiła w wp.pl dr Matylda Kłudkowska, wiceprezes Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych.
Wydolność sanepidów jest w okolicach dwudziestu paru tysięcy. Udaje się czasem mieć więcej, ale potem jest spadek. Chodzi o logistykę całego systemu, on nie jest w stanie obsłużyć więcej osób - przynajmniej tak to wygląda - komentował w Gazeta.pl dr Zieliński.
To dlatego w Polsce obecnie testuje się w zasadzie wyłącznie osoby objawowe oraz osoby, które muszą zostać poddane testowi np. przed planowaną operacją czy chemioterapią. Badania przesiewowe? Szerokie badania osób, z którymi kontaktował się zakażony? Próby wyśledzenia, od kogo zakaziła się dana osoba? Na to możliwości właściwie już nie ma. To właśnie z powodu tych poważnych ograniczeń, już ponad miesiąc temu Ministerstwo Zdrowia mocno ograniczyło zasady testowania osób bez lub ze skąpymi objawami.
Rzadziej testuje w UE tylko Bułgaria
Nie jest więc zaskoczeniem, że w Polsce bardzo mocno wzrósł odsetek pozytywnych wyników testów na koronawirusa. Od tygodnia dzień w dzień wynosi on kilkanaście procent, średnia z ostatnich siedmiu dni to ok. 15 proc. Słowem - już mniej więcej co 6-7 przeprowadzony test daje wynik pozytywny. W ostatnich miesiącach przyzwyczailiśmy się raczej do tego, że odsetek pozytywnych testów oscylował wokół 2-3 proc.
I choć oczywiście druga fala epidemii w całej Europie ma to do siebie, że wszędzie rośnie odsetek pozytywnych wyników testów, w Polsce dynamika tego wzrostu jest nad wyraz widoczna. Obecnie wyższy niż u nas jest tylko w Czechach (ok. 20 proc.) i w Holandii oraz na Ukrainie (ok. 17 proc.), porównywalny (choć nieco niższy) m.in. w Belgii, Bułgarii, Rumunii czy na Słowacji i Węgrzech. Chociaż oczywiście należy pamiętać, że te dane nie są w pełni porównywalne między krajami m.in. dlatego, że każdy ma nieco inne reguły testowania dostosowane do "przepustowości" laboratoriów.
Niepokojący jest jednak fakt, że choć wciąż liczba nowych zakażeń w Polsce w przeliczeniu na milion mieszkańców nie jest na tle innych krajów Unii Europejskiej dramatyczna (średnia za ostatnich siedem dni wskazuje, że jesteśmy w okolicach połowy stawki, wciąż poniżej średniej dla całej Europy), to ten wynik osiągamy przy niemal najniższej w UE liczbie przeprowadzanych testów na milion mieszkańców. Mniej od nas robi tylko Bułgaria.
Warto też zwrócić uwagę, że od momentu eskalacji pandemii w Polsce, liczba przeprowadzanych testów wzrosła o ok. 100 proc. w stosunku do stanu sprzed miesiąca (wówczas dzienna średnia oscylowała wokół 17-18 tys.). Choć należy tu brać poprawki na zmiany strategii testowania Ministerstwa Zdrowia. Pod koniec sierpnia (gdy testowano jeszcze więcej osób bezobjawowych - m.in. na koniec izolacji lub kwarantanny), wykonywano w Polsce średnio ok. 22 tys. testów, zatem od tego czasu mamy wzrost już "tylko" o 50 proc. Trudno też dokładnie oszacować, co w jakim stopniu wpływało najpierw na spadek w pierwszej połowie września liczby wykonywanych testów, a potem na ich dynamiczny wzrost. Z jednej strony, zrezygnowano m.in. z testowania osób po kwarantannie. Z drugiej - mocno utrudniono dostęp do testów osób z podejrzeniem zakażenia, ograniczając ich wykonywanie wyłącznie do osób z największą "paletą" objawów. Wiele osób nie mogło doprosić się o test. Pod koniec września te reguły zluzowano i zapewne to był jeden z powodów, dla których różnica między liczbą zakażeń wykrywanych we wrześniu i w październiku jest w Polsce tak olbrzymia.
W każdym razie, stosując nawet najniższy punkt odniesienia, można powiedzieć, że liczba wykonanych testów w Polsce wzrosła o ok. 100 proc. Tymczasem w innych krajach, w które druga fala uderzyła mocno (np. Hiszpania, Czechy, Słowacja, Węgry) liczbę wykonywanych testów zwiększyła się około trzy- , czterokrotnie.
To oczywiście może sugerować, że Polska nie testuje jeszcze na 100 proc. swoich możliwości, jak twierdził rzecznik Ministerstwa Zdrowia. Z drugiej strony, jeśli jednak w kolejnych dniach liczba wykonywanych testów nie będzie u nas rosła, będzie to sygnał, że na odcinku wykrywania zakażeń doszliśmy do ściany. I że już gdy epidemia wydawała się "pod kontrolą", system testowania miał de facto niewielkie rezerwy.
Już miesiąc temu z uwagi na ograniczenia logistyczno-sprzętowo-testowo-personalne, zaniechano testowania osób bezobjawowych lub ze skąpymi objawami. To oznacza mniejsze szanse na namierzanie większych ognisk zakażeń i przeciwdziałanie ich rozszerzaniu się. Jak podsumował to dr Zieliński, z punktu widzenia zwalczania epidemii była to fatalna decyzja, natomiast minister zdrowia Adam Niedzielski "zachowuje się jak generał, który zdaje sobie sprawę, że ma kiepską armię i nie może przypuścić otwartego szturmu".
Jeśli więc epidemia będzie w Polsce nadal dynamicznie postępowała, a okaże się, że w ślad za nią nie będziemy w stanie zwiększać możliwości jej kontroli poprzez testowanie, można sobie wyobrazić w czarnym scenariuszu kolejne problemy. Na przykład? Opóźnienia w diagnozie i leczeniu chorych czy coraz rzadziej lub później izolowane osoby zakażone, których ograniczenie kontaktów społecznych będzie w większej mierze zależało od ich poczucia odpowiedzialności, a nie odgórnego przymusu. A to krok w kierunku powszechnego lockdownu. Zapewne nie tak restrykcyjnego jak wiosną, ale jednak.