Rezygnacja z wykupienia niezbędnych leków i przerwanie leczenia z powodu dłużących się w nieskończoność kolejek to dla wielu pacjentów smutna codzienność. Zmagania z chorobą to w Polsce również walka z ograniczeniami finansowymi i nietrafnymi rozwiązaniami systemowymi.
Już za kilka miesięcy poznamy dokładne wyniki przeprowadzanych co pięć lat przez GUS Europejskich Ankietowych Badań Zdrowia. Wstępne ustalenia są jednak niepokojące. Okazuje się bowiem, że chociaż w opinii wielu Polaków ich stan zdrowia uległ nieznacznej poprawie, aż 30 proc. mieszkańców naszego kraju ocenia go negatywnie.
Od lat problemem jest szybki dostęp do usług medycznych. Na czas nie może skorzystać z nich niemal 25 proc. pacjentów. Są to głównie osoby dorosłe, również chore przewlekle, a więc te, które powinny odwiedzać specjalistę i wykonywać określone badania regularnie.
Utrudniony dostęp do świadczeń gwarantowanych jest w Polsce na porządku dziennym. Za zdrowie musimy zatem płacić podwójnie – odprowadzając składki na ubezpieczenie zdrowotne, które ma większość mieszkańców naszego kraju, a następnie w prywatnym gabinecie lekarskim, gdzie trafia tysiące pacjentów, którzy nie mogą sobie pozwolić na kolejny dzień zwłoki w leczeniu.
Wielu chorych nie stać na sfinansowanie niezbędnych, jednak zwykle kosztownych badań. Jak wynika z analizy prowadzonej przez fundację Watch Health Care, czas oczekiwania na wizytę u specjalisty w placówce prywatnej jest nieporównywalnie krótszy niż w publicznej, jednak taki komfort ma swoją cenę.
Przykładowo wizyta u endokrynologa, do którego dostajemy się dwa, trzy tygodnie po rejestracji (a nie po niemal ośmiu miesiącach, jak ma to miejsce w przypadku leczenia w NFZ) to koszt około 200 zł. Nawet 1000 złotych może kosztować nas rezonans magnetyczny głowy, a więc badanie w wielu przypadkach ratujące życie. Decydując się na wizytę prywatną, czekamy na nie nie dłużej niż tydzień, podczas gdy oczekiwanie na badanie refundowane może trwać ponad siedem miesięcy. Konsekwencje tak ogromnej zwłoki mogą być tragiczne.
Brak pieniędzy zmusza do rezygnacji z lekarskiej opieki medycznej aż jedną na 13 osób. Co dziewiąty pacjent nie może skorzystać z usług dentystycznych, co 12 nie jest w stanie wykupić lekarstw przepisywanych na receptę.
Skutki łatwo przewidzieć. Prędzej czy później stan zaniedbującego się w ten sposób chorego, zwłaszcza gdy cierpi z powodu schorzenia przewlekłego, drastycznie się pogarsza. W pewnym momencie przyspieszony kontakt z lekarzem jest nieunikniony – chory popada w stan zagrażający życiu i ląduje na oddziale szpitalnym, gdzie wreszcie może liczyć na należytą, nieodpłatną opiekę.
Koszty jego leczenia pokrywa państwo. Są one jednak znacznie wyższe niż te potrzebne na pokrycie wydatków umożliwiających utrzymanie go w stanie stabilnym dzięki łatwiejszej dostępności do świadczeń.